Zawsze wydawało się, że drążenie metra prowadzone jest za pomocą techniki górniczej. Wskazuje na to fakt, że w znacznej jego części są to roboty wykonywane nawet kilkadziesiąt metrów pod ziemią.
Pierwsze odcinki warszawskiego metra realizowało Przedsiębiorstwo Budowy Kopalń (PBK) z Lubina, należące do KGHM Polska Miedź SA. Firma ta zaliczana jest do najlepszych w Europie wykonawców tuneli i szybów. Zrezygnowano jednak z niej prawdopodobnie z powodów finansowych. Wszyscy, którzy nie są górnikami stosującymi zabezpieczenia przeciwawaryjne, są tańsi. I to jest podstawowa przyczyna dla której PBK, najbardziej do tego predysponowana, aby wykonać tunel pod dnem Wisły, nie otrzymała tego zlecenia.
Komunikaty medialne donoszą, że na mapach nie był naniesiony ciek, który spowodował awarię. Są to komunikaty na poziomie kabaretowym. Już nieoceniony Jan Brzechwa pisał w znanym wierszu ?Samochwała?: Wiem, gdzie Wisła jest na mapie. Takich cieków podziemnych, które napotkał kombajn drążący tunel, nie nanosi się na mapy, tylko zaznacza się ich istnienie na profilu wiertniczego otworu wyprzedzającego, który winien być wcześniej odwiercony. Czy był? Nikt o tym nie wspomina ani słowem. Dlatego trzeba się domyślać, że niczego takiego nie było. Drążenie tunelu prowadzono w ciemno. Czyli inaczej mówiąc: na wiarę, że jakoś to będzie.
Nie tylko zrezygnowano z lubińskich górników, ale nawet nie powierzono prowadzenia obserwacji geologicznych najlepiej znającej ten teren warszawskiej instytucji, jaką jest Państwowy Instytut Geologiczny (PIG) w Warszawie. Rzecznik prasowy tego instytutu w wypowiedzi dla TVP1 16 sierpnia ze źle ukrywaną satysfakcją mówił o trudnych warunkach tego przedsięwzięcia. Na marginesie tej całej sprawy rzeczą dziwną jest fakt, że drążenie metra na głębokości
(?)