Zbiór szkiców poznańskiego eseisty zakreśla wyjątkowo obszerny zakres tematyczny. Są tu refleksje filozoficzne, literackie, ale przede wszystkim moralne.
Przewodnikiem po tych wszystkich obszarach jest dla autora Thomas Merton, a dokładniej jego przekonanie, że tajemnica Zła, przenikająca cały kończący się wiek, może być wyjaśniona tylko przez przyjęcie tezy, że świat stał się odbiciem tego, co większość jego jednostek zrobiła z własnych dusz. Opisując wybuch drugiej wojny światowej amerykański trapista stwierdził: Pozwoliliśmy, żeby nasze umysły i wole zostały pohańbione przez grzech, przez samo piekło - i teraz, dla naszej nieubłaganej nauki i kary, cały ten proces miał moralnie i fizycznie powtórzyć się na naszych oczach na skalę społeczną, doprowadzając niektórych z nas do pewnego zrozumienia, czym było to nasze dzieło. (...) Hitler nie jest jedynym sprawcą tej wojny - i ja się do niej przyczyniłem...
Waga tych esejów bierze się z odwagi, z jaką długoletni redaktor zakonnego pisma spogląda w mroczną, przerażającą maskę tej tajemnicy - w jej odrażające oblicze, które tylu wrażliwych młodych ludzi odpycha od wiary. Ostatnią jej koszmarną odsłoną było Kosowo - ale najbardziej porażającą (jeśli jakiekolwiek porównania są tu możliwe) było wymordowanie w niewyobrażalnie okrutny sposób blisko dwóch milionów ludzi w Rwandzie.
Dla autora katolika jest to temat podwójnie trudny, gdyż 75% Rwandyjczyków było nominalnie chrześcijanami. W rzeczywistości jednak większość Rwandyjczyków wyznawała, jak się okazuje, kult demonicznego bóstwa, które poprzez totalne poniżenie wiernego adepta, bierze go w posiadanie - czyli opętuje. Ks. Daniel-Ange w artykule "Le martyr du Rwanda" nie waha się nazwać prawdziwego autora tego sadyzmu: Jedynie ludzie opętani mogą się posunąć do tego, by krajać na kawałki małe dzieci (...) To jest znamię, podpis szatana. (...) Podobnie jak w Bośni ludobójstwo rwandyjskie jest epizodem walki eschatologicznej, w którą jesteśmy wmieszani wszyscy (A przecież niedługo wcześniej, gdy papież przypomniał o realnym istnieniu upostaciowanego, osobowego Zła - posypały się ironiczne komentarze i dystansujące się wypowiedzi pewnych "nowoczesnych" teologów).
Jednak przy całej klęsce chrześcijaństwa w Afryce - jedynie ono przecież może dać nadzieję. Jedyną dlań alternatywą jest niekończąca się wendetta. Powtarzają to mimo paraliżującej ich grozy misjonarze i dalecy obserwatorzy, tacy jak autor eseju, który wyznaje na końcu, że pisał go płacząc. Jestem mu wdzięczny za to wyznanie.
Męczennicy z Rwandy są tylko ostatnimi z ogromnego łańcucha swoich braci i sióstr, który spina dzieje chrześcijaństwa - i nie można tu rozróżniać jego Kościołów. Męczennicy - mówił Jan Paweł II - pytają o naszą wierność własnemu sumieniu. Cel i siłę ogniw tego łańcucha określił najpiękniej i najtrafniej Vaclav Havel, witając papieża w 1990 r., którego słowa przypomina Bąk pisząc o męczennikach czeskich i polskich: Nie wiem, czy wiem, co to jest cud. Mimo to ośmielam się powiedzieć, że jestem w tej chwili uczestnikiem cudu: na ziemię zdewastowaną przez ideologię nienawiści przybywa zwiastun miłości, na ziemię zdewastowaną przez władzę barbarzyńców przybywa żywy symbol cywilizacji (...) braterskiej jedności w różnorodności.
Ekumenizm jest stałym motywem w refleksji Bąka, który szuka mostów nie tylko między różnymi odłamami chrystianizmu, lecz także między wielkimi religiami Europy i Azji. Temu poświęcony jest właśnie esej tytułowy, traktujący o przedśmiertnej podróży Mertona do klasztorów buddyjskich. Merton jest bliski autorowi chyba przede wszystkim przez odwagę, z jaką przyznaje się do swojej słabości - a jakiej daje wyraz w swoim dzienniku niedługo przed śmiercią: Mam przeszłość, od której powinienem się oderwać, nagromadzenie inercji, marnotrawstwa, błędów, głupoty, zgnilizny, śmieci...
Autor "kaligrafii" w swojej podróży przez czas i przestrzeń kieruje się jedną zasadą: szuka tego, co łączy, a nie tego, co dzieli największe religie. Jego esej o św. Franciszku wydaje się wskazywać możliwość znalezienia tej najgłębszej, przekraczającej wszelkie granice, wspólnoty moralnej - w pojęciu pokory. Nie ma ona jednak charakteru rezygnacji czy poczucia małej wartości własnej, lecz jest głęboką wiarą, że Bóg kocha nas mimo naszych słabości i że do końca, do ostatniej minuty czeka na nawrócenie. I zdaje się, że to właśnie życiowa katastrofa czasem jest najlepszym, co może nam się zdarzyć.
Obfitość źródeł, z jakich czerpie Roman Bąk, sprawia pewien embarras de richesse. Z wielu godnych refleksji cytatów chrześcijańskich, buddyjskich i hinduistycznych - najlepiej opisujące istotę tej postawy wydaje mi się wyznanie Chaima z Sącza z "Opowiadań Chasydów" Martina Bubera:
W młodości (...) sądziłem, że nawrócę cały świat. Wkrótce jednak pojąłem, że będzie dość, jeśli uda mi się nawrócić ludzi w moim mieście - ale po długich trudach musiałem się przyznać do porażki. Zrozumiałem, że zamierzyłem rzecz ponad moje siły i postanowiłem nawrócić przynajmniej swoich domowników. Lecz i tu moje wysiłki zawiodły. Dopiero wtedy zaświtała mi myśl, że wystarczy, jeśli ja sam będę rzetelnie i w prawdzie służył Bogu.
Krzysztof Raszyński