Tajny agent
W połowie września br., nagle jak przysłowiowy grom z jasnego nieba, spadła na wrocławian wiadomość, że hrabia Wojciech Dzieduszycki w latach 1949-1972 był tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa. Sam zainteresowany przesłał do Rady Miasta stosowne pismo, w którym do tego się przyznaje. Było to związane z przygotowywaną na jego temat publikacją IPN, którą postanowił uprzedzić. Dziś ten ponad dziewięćdziesięcioletni schorowany hrabia, łamiącym się głosem przeprasza wszystkich, którym w ten sposób wyrządził krzywdę. Nie zaprzecza i nie wypiera się tego, co jest już ewenementem wśród jemu podobnych. Tego, że hrabia ma nieciekawe powiązania, domyślano się od dawna. W ściśle koncesjonowanym okresie realnego socjalizmu prowadził swój kabaret "Dymek z papierosa", o którym inni artyści mogli tylko pomarzyć. Wszystko to jednak tłumaczono jego niezwykłymi talentami, którymi rzekomo zauroczeni byli cenzorzy i urzędnicy tamtych czasów wydający odpowiednie zezwolenia. Jak podali w wywiadach telewizyjnych historycy IPN, był to agent szczególny. Nie zadowalał się zwykłymi wskazówkami i zadaniami, jakie zlecali mu prowadzący go oficerowie, sam z własnej inicjatywy wskazywał osoby wymagające inwigilacji, śledzenia i zwalczania wrogich nastrojów. To on raczej prowadził swoich oficerów, niż oni jego. O innych stronach tej ciemnej gry wypada na razie zamilczeć, oczekując na zapowiedzianą publikację kilkuset stron raportów, jakie pisał hrabia. Podobnie zaczekać trzeba z oceną jego kontaktów zagranicznych, organizowanych również dla tego celu. Wiadomo, że za swoje usługi dla bezpieki domagał się podwyżek wynagrodzenia.
Tragedia salonu
Wrocławski, a wraz z nim krajowy salon jest wstrząśnięty, zszokowany i zdruzgotany. Nie wiadomo, co z tym fantem począć. Potępić nie bardzo wypada, kiedy jeszcze wczoraj ci sami ludzie podziwiali, chwalili i zabiegali o jego względy. Milczeć też nie można, bo jak pisze miejscowa "Odra", milczenie jest najgorszą postawą, jaką można wobec lustracji przyjąć. W tej sytuacji przyjęto metodę wyjaśniania, zrozumienia, a nawet przejścia do kontrataku. Jak pisze redakcja tej samej "Odry" (Nr 10/1006) w odredakcyjnym tekście pt. "Teczka Dzieduszyckiego", Oparcie się jedynie na tym, co zachowało się w dokumentach ocalałych po UB i SB, jest daniem zgody na to, żeby ludzie, którzy stali na straży zniewolonego narodu, teraz wystawiali mu świadectwo moralności. Kapo z obozów koncentracyjnych nie otrzymali przecież prawa wyrokowania o moralności więźniów. Trzeba przyznać, że mocno powiedziane. W sumie wynika z tego, że albo nie wypada potępiać niefortunnego hrabiego, albo nie warto nawet zaglądać do brudów po UB i SB. O zawartości samej teczki, pomimo zachęcającego tytułu, nie ma tu ani słowa. Przez 45 lat Wojciech Dzieduszycki był stałym felietonistą tego miesięcznika. Podobne stanowisko zajął Przewodniczący Rady Miasta Wrocławia, który w wywiadzie radiowym powiedział wprost, że nie wie co z tym zrobić. Trzeba wszystko rozważyć i zastanowić się. Wiadomo jednak, że cokolwiek by zrobił, będzie źle zrozumiane. Odebrać mu honorowy tytuł, to hańba dla jego nadal czynnych i aktywnych w życiu publicznym wnioskodawców. Powiedzieć zaś, że był zdrajcą, który świadomie, a często też z własnego wyrachowania donosił i szkodził swoim koleżankom i kolegom, to tak, jak by powiedzieć to o sobie samym. Jak się wydaje, i w tej sytuacji znaleziono salomonowe wyjście. Po prostu pan hrabia sam zrzeknie się zaszczytnego tytułu.
(...)