Nie sposób opisać wszystkich moich emocji związanych z osobą Jana Pawła II. Z pewnością w tej wielkiej osobowości uderzała mnie zawsze żelazna konsekwencja. Głęboka wiara i zawierzenie całego swojego życia Kościołowi pozwoliło dokończyć papieżowi dzieła aggiornamento, związanego z Soborem Watykańskim II. Pomimo ostrych sprzeciwów duchownych i wiernych związanych z Bractwem św. Piusa X., Ojciec Święty konsekwentnie realizował program Kościoła miłującego, otwartego na ludzi, acz silnie opartego na Tradycji. Sobór Watykański II nie był bowiem niczym innym jak kontynuacją Soboru Watykańskiego I, tak ściśle opartego na Soborze Trydenckim. Jan Paweł II doskonale pojął Tradycję, przyjmując, że jest ona czymś żywym, a nie konserwowaniem pewnych obrzędowych wątków. Nasz Ojciec Święty oparł swój autorytet nie na sile klątw i potępień rzucanych spod pozłacanej tiary, oparł go na niewyobrażalnej sile miłości do każdego człowieka. On kochał każdego z nas i wybaczał każdemu z nas.
Z tą samą żelazną konsekwencją papież Jan Paweł II walczył o godność każdego człowieka, nieugięcie sprzeciwiał się wszelkim próbom relatywizacji życia, na przekór cywilizacji śmierci. Wbrew wielu lewicowym myślicielom, jak również postępowym księżom i teologom, uparcie walczył o katolicką moralność seksualną, za co spotkał się z olbrzymią, często niewybredną krytyką. Tyleż samo gromów padło z wielu ust z racji ogłoszenia dokumentu Dominus Iesus, który udowodnił, że papieskie wysiłki ekumeniczne nie miały na celu rozmywania dogmatów wiary, nie miały na celu osłabiania Kościoła katolickiego, miały natomiast ukazać, iż każda religia zawiera w sobie elementy prawdy i dobra, jakąś cząstkę Ducha Świętego. Jakże bardzo w swoich gestach i wypowiedziach Jan Paweł II przypominał św. Pawła z Tarsu przemawiającego do Greków na ateńskim Areopagu.