Kościelne wieże celują iglicami w groźnie ciężkie niebo, niemal zawsze zasnute ołowianą czapą chmur, próbując przebić się ku górze ? widomy znak rozpoznawczy pierwszych zamorskich osadników popychanych misją krzewienia Słowa Bożego. Aura nigdy nie była sprzymierzeńcem podróżników, którzy od 800 lat uporczywie wędrują ku peryferiom Europy przecierając szlak w poszukiwaniu swojego północnego przylądka nadziei. A jednak mieszkańcy Rygi, nazywanej Bałtyckim Paryżem, znaleźli sposób na nieprzychylny klimat. W licznych, zacisznie skrytych kawiarenkach można odnaleźć ciepło i przytulność. Przy filiżance kawy, okraszonej lampką słynnego balsamu ryskiego, czarnego i gęstego jak smoła, miasto snuje swą opowieść. Rozgrzewający trunek ma tylu zwolenników, co i przeciwników, ale moc mikstury 45 ziół pozwala podobno przetrwać co najmniej 45 schorzeń.
Vecrîga przycupnięta na prawym brzegu Dźwiny, tuż u jej ujścia, zamknięta zieloną obręczą bulwarów, siostrzaną wiedeńskiemu RingStrasse, przechowuje sekrety Wieków Średnich. Skupione wówczas na 28 hektarach dzisiejsze Stare Miasto stanowiło bastion Fratres Militiae Christi ? Zakonu Kawalerów Mieczowych. Zanim jednak powstała, wybrzeże zamieszkiwały plemiona Liwów, rybaków mówiących dziwnym językiem, zrozumiałym jedynie dla pobliskich Estów i Finów. Żyły tu też szczepy bałtyckich Kurszów i Latgałów, których śpiewna mowa przywodzi na myśl pokrewieństwo z sanskrytem Ariów. Cywilizacja docierała wprost z Zachodu. Pierwszy kaganek chrześcijaństwa zaświtał wraz z biskupem Meinhardem, gdy ten, podbiwszy serca mieszkańców wybrzeża, wymurował u ujścia Dźwiny gród Uexküll. Od tej chwili upłynęły epoki. Zbyt długo, by nawet Łotysze, dla których maleńka, niezamieszkana wyspa Ikskile jest symbolem chrześcijaństwa, mogli odgadnąć to, co oznacza dosłownie: "pierwsza wieś".
Stara Ryga kryje w swych zakamarkach ścieżki od stuleci wydeptywane stopami zakonników, rycerzy, mnichów i kupców. Szczęśliwie ich zamierzchłą obecność można odnaleźć pod sowieckim polorem, zamieniając zwykły spacer w magiczną podróż w czasie. Ulica Brîvîbas, do niedawna Lenina, powiedzie wędrowca w okolice nieodległej Baszty Prochowej. Idąc jej szlakiem, będzie mógł, niczym w kronice, wczytywać się w znaki zostawione przez ten jedyny niegdyś dukt, nazywany Piaszczystym (Smilsu). Ubita pośród bagien droga upewniała kroki każdego, kto zechciał złożyć wizytę w liwskim grodzie połączonym tym traktem z osadą. Aż do 1200 r. ten skromny szlak przecierali jedynie miejscowi mieszkańcy wybrzeża oraz zagraniczni kupcy. Przybywali płynąc Dnieprem z greckiego południa oraz Wołgą ze wschodu. W tym punkcie kończyli długą i pełną niebezpieczeństw przeprawę Rubonem, jak nazywały Dźwinę mapy starożytnego świata.
Rzeka, oplatająca komunikacyjną siecią wielkie połacie tej części Europy, rozlewa szeroko swe wody u ujścia, tworząc dogodne warunki do osiedlenia. Umiał wykorzystać tę sytuację niemiecki biskup Albrecht von Büxhövden, legendarny założyciel miasta. W rzeczywistości zorganizował zbrojną rycerską krucjatę, której przyczółek stanowiła rezydencja biskupia, przeniesiona w 1201 r. z Ikkile w okolice dzisiejszego Alberta Laukums ? Placu Alberta. Tak rozpoczęto budowę portu i miasta. Jeśli wierzyć legendzie, budowa nigdy nie powinna się zakończyć, co 100 lat bowiem z głębi Dźwiny wynurza się diabeł pytając, czy Ryga została już ukończona? Odpowiedź twierdząca pogrążyć ją ma w rzecznej toni... Jak dotąd musiał się już pojawić 8 razy, w 2001 r. Ryga obchodziła swój jubileusz.
Niczym w szkatułce, każdy krok wiedzie ku nowym opowieściom i historiom zaklętym w rysunku frontonów, na których kolejne epoki przepychają się między sobą. Wąziutkie wstążki ulic plączą się krętym szlakiem między wysokimi kamienicami, by co rusz nabierać pewności i szerokim brukowanym traktem prowadzić ku licznym kościelnym bramom. Respektu i uczucia własnej kruchości doświadczy ten, kto spojrzy na górującą nad miastem Katedrę Domską ? Doma baznîca, niemal tak starą jak sama Ryga. Wciąż potężna, choć przez stulecia jej przysadzista bryła zapadła się w ziemię, tak, że prowadzą w dół ku niej specjalnie dobudowane kilkunastostopniowe schody. Na początku katedra była istną drabiną jakubową, otwierającą swe podwoje tylko dla tego, kto pokonał schody pnące się ku górze.