Po lekturze swoich i cudzych ubeckich akt, odtajnionych przez Instytut Pamięci Narodowej, a zwłaszcza po wnikliwej analizie ostatnich 25 lat historii Polski nie można nie dojść do wniosku, że to, co wydawało nam się kiedyś pełnym spontanem i odlotem, było w istocie zaprojektowanym procesem, w którym przewidziano nawet niegroźne igrzyska dla ludu, oczywiście, pod czujną, choć nie rzucającą się w oczy kontrolą. Żeby nie być gołosłownym, ale też nie zanudzać szczegółami, wspomnę tylko, jak to po wybuchu tzw. wojny na górze w roku 1990, która w założeniach miała podważyć układ okrągłego stołu i otworzyć w ten sposób możliwość przejęcia steru polskiej nawy państwowej przez środowiska nie wywodzące się z PZPR ani formalnie, ani genetycznie, prof. Geremek spowodował całkowite odcięcie Komitetu Obywatelskiego przy Wałęsie od amerykańskich i w ogóle zagranicznych pieniędzy, wskutek czego okrągły stół chwieje się dopiero dzisiaj, w przededniu Anschlussu.
Warto też poznać wyjaśnienie, jakie Amerykanie na uzasadnienie zablokowania kolejnych transz przekazali wówczas zdumionym wałęsiakom: ta inicjatywa jest "niedemokratyczna". Stąd dla żuka jest nauka, że demokracja w każdym kraju musi mieć swoich mężów zaufania. Jak to się stało, że w Polsce został nim prof. Geremek ? oto pytanie.
Dlatego też zacznę trochę inaczej niż obydwaj czcigodni Autorzy, chociaż przedstawione przez nich warianty świadczą o spostrzegawczości i są dowcipne. Żeby jednak zorientować się, co naprawdę może nas czekać po 1 maja, warto zrobić tour d'horizon ostatnich wydarzeń. Niewątpliwie najważniejsza jest biała flaga "kompromisu", jaką niemieckiego kanclerza Schroedera powitał premier Miller w Warszawie. Pojawiła się ona zaraz po lamentach, ogłoszonych przez prezydenta Kwaśniewskiego, jak to w sprawie irackiej broni masowego rażenia był "zwodzony" niczym Tower Bridge na Tamizie. Wprawdzie po telefonie prezydenta Busha wyparł się wszystkiego i zwalił winę na tłumaczy, ale 25 marca Amerykanie ogłosili oficjalnie, że nie przewidują tworzenia żadnych swoich baz na terenie Polski. W tej sytuacji jest wysoce prawdopodobne, że Amerykanie nie przewidują prowadzenia żadnej aktywnej polityki wobec Unii Europejskiej. Jeszcze niedawno wyglądało to trochę inaczej i podczas swojej wizyty w Polsce prezydent Bush, przemawiając na Wawelu, zachęcał, byśmy wchodząc do Unii podjęli się tam odpowiedzialnej misji płk Kuklińskiego.
Prawdopodobieństwo rezygnacji z aktywnej polityki wobec Unii Europejskiej wydaje się tym większe, im większe szanse na zwycięstwo w listopadowych wyborach prezydenckich zyskuje John Kerry, który na razie idzie z Bushem "łeb w łeb". Gdyby Kerry został prezydentem, to prawdopodobnie rozpocząłby wycofywanie Ameryki z Iraku, a przynajmniej, powierzając nadzór nad procesem pokojowym w Iraku ONZ, dopuściłby do podziału łupu również mocarstwa europejskie, co usunęłoby przyczynę obecnych zadrażnień i napięć. Nie jest też wykluczone, że Kerry powróciłby do doktryny Clintona, która była zresztą prostą kontynuacją tradycyjnej polityki amerykańskiej, że głównym prokurentem USA na kontynencie europejskim są Niemcy. Oznaczałoby to, że Niemcy, które dzisiaj nie ukrywają swych wielkomocarstwowych ambicji i chcą zostać stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ, mają wolną rękę do urządzania Europy, a konkretnie jej środkowej części po swojemu. W takiej sytuacji Niemcy z całą pewnością wykonałyby co najmniej pierwszy punkt swego Generalplan Ost w zaktualizowanej i przystosowanej do standardów politycznej poprawności formie, to znaczy, przeprowadziłyby zmianę stosunków własnościowych na obszarze leżącym w granicach Rzeszy 31 grudnia 1937 roku. Można się tego spodziewać nie tylko ze względu na treść uchwały Bundestagu z 29 maja 1998 roku, ale i na potwierdzenie jej w deklaracji należących do CDU ministrów i wyższych urzędników rządów krajowych z 5 marca br. Czytamy tam w punkcie 10, że dekrety o wypędzeniach i wywłaszczeniach nie mogą stać się częścią porządku prawnego UE. Skoro "nie mogą", to chyba się nie staną, bo trudno sobie wyobrazić, by cokolwiek stało się częścią porządku prawnego UE wbrew woli Niemiec.
W związku z tym należy oczekiwać, że po 1 maja zostaniemy poddani intensywnej propagandzie skierowanej nie tyle na poparcie niemieckich zamierzeń w tym względzie, co na osłabienie woli oporu. Z jednej strony nastąpi mobilizacja folksdojczów ze stronnictwa pruskiego, do którego wchodzą utrzymankowie odpowiednich fundacji i karierowicze, którzy w innych okolicznościach masowo wstępowaliby do PPR-u. Folksdojcze będą tłumaczyli, że dla chwały wielkiej Europy należy zrezygnować z małostkowego upierania się przy anachronicznie pojmowanych interesach państwowych, trącących poza tym ksenofobicznym nacjonalizmem, który, zgodnie z europejskim nakazem aresztowania, stanowi przestępstwo ścigane z urzędu na obszarze całej Unii. Tym perswazjom i pogróżkom towarzyszyć będzie drugi nurt propagandy w wykonaniu księży-patriotów. Pojawi się devotio moderna, akcentująca potrzebę "otwarcia się" na potrzeby bliźnich, a w "katechezie" będą dominowały motywy policzka, który należy nadstawić, a zwłaszcza płaszcza, który należy oddać temu, kto pragnie choćby tylko sukni. Odpowiednia oferta została już zgłoszona podczas V Zjazdu Gnieźnieńskiego tego "neopaxu" i nie ulega najmniejszej wątpliwości, że odpowiedź nadejdzie niebawem, albo nawet już nadeszła. Chodzi mi naturalnie o tzw. znaki czasu, do których zaliczam zajęcie ruchomości w pomieszczeniach kurii biskupiej w Gdańsku u JE abpa Gocłowskiego, a więc wydarzeniu za Gierka nie do pomyślenia. A przecież to dopiero przedsmak tego, co może nastąpić pod Niemcami, zawsze pogardzającymi polskim safandulstwem. Po takiej lekcji każdy będzie wiedział, że próżno wierzgać przeciwko ościeniowi i lepiej ściśle przestrzegać ewangelicznej pokory.