Trzeba przyznać, że wkład sędziny Ewie Soleckiej w skompromitowanie i ośmieszenie polskiego wymiaru sprawiedliwości jest spory. Jeśli sprawia ona wrażenie, że nie rozumie czytanego przez siebie tekstu, a logikę zastępuje cytowanymi bezmyślnie sloganami, to trudno podejrzewać, iż z takimi intelektualnymi predyspozycjami przebrnęła przez nie najłatwiejsze przecież studia prawnicze, aplikacje itd. Skoro jednak przebyła kolejne piętra kariery, to obecne jej postępowanie wytłumaczyć można jedynie młodzieńczą (hm!) zgrywą albo ideologicznym zaślepieniem. A ani jedno, ani drugie nie przystoi przecież osobie sprawującej tak ważną funkcję społeczną. To, że sama na tym zyskała jedynie poklask ideologicznych przyjaciółek, tracąc jednocześnie twarz sędziego kierującego się prawem i poczuciem sprawiedliwości, to jej wybór. Dla chwilowej radości (bo przecież ten absurdalny wyrok jest nie do utrzymania) feministek Ewa Solecka nie zawahała się jednak wystawić na szwank i tak nadwerężony prestiż polskiego sądownictwa. Bardzo źle jest, gdy zacierana jest granica między frontową bojowniczką ideologiczną a sędzią, szafarzem ludzkich losów. Fatalnie jest, gdy sędzia, wydając wyroki, kieruje się własnymi uprzedzeniami i przesądami.