Mieliśmy okazję niedawno dowiedzieć się, że oprócz dnia hutnika, dnia bez papierosa i dnia świstaka istnieje również coś takiego jak ";Europejski dzień przeciwko karze śmierci", na którego ogłoszenie naciskała Rada Europy przy poparciu prawie wszystkich państw członkowskich. Prawie – gdyż polskie władze z różnych powodów ze sceptycyzmem odniosły się do tej inicjatywy, co spowodowało tak gwałtowną reakcję, jakby karę śmierci wykonywano u nas nie tylko regularnie, ale i publicznie. Ta reakcja właściwie nie powinna nas dziwić, zdążyliśmy się bowiem już przyzwyczaić do tego, że politycy i urzędnicy finansowani z budżetu UE niemal zawsze zachowują się z histeryczną przesadą, co mogłoby świadczyć o tym, że zatrudnieni są po prostu w charakterze płaczek czy też błaznów z grzechotkami, którzy na dany sygnał zaczynają swój hałaśliwy taniec. W każdym razie trzeba by sprawdzić w księgowości, jak duża część wydatków Unii przeznaczana jest na działania cyrkowe. Niezależnie jednak od przyczyn tego grzechotania, dzięki niemu mamy teraz okazję już na spokojnie, bez niepotrzebnych emocji i uprzedzeń, zastanowić się nad tym, czym właściwie miałby być ów Dzień Przeciwko Karze Śmierci.
Piewca górniczego trudu i heroicznej damy bez skazy - Barbary Blidy, od lat gra w Polsce rolę jednego z czołowych mentorów. Jakiż to duchowy dorobek zaprowadził Kazimierza Kutza na ten wyjątkowy piedestał? Zawrócony czy Pułkownik Kwiatkowski to przecież filmy obce temu, co niewiele wcześniej kręcił autor Krzyża Walecznych i Ludzi z pociągu.
Czy istnieją granice wolności słowa? John Stuart Mill, uważany przez niektórych za jednego z ostatnich prawdziwych liberałów, twierdził, że nie ma. To znaczy, nie potrafimy podać spójnych i przekonujących argumentów za tym, aby zabraniać dorosłej osobie wypowiadania jakichkolwiek opinii, choćby były one głupie, fałszywe czy obraźliwe. Możemy osobę tę napominać, krytykować, możemy unikać jej towarzystwa, ostrzegać przed nią innych i stosować ostracyzm towarzyski, jednak nie powinniśmy jej zakazywać mówienia tego czy owego.
Małomiasteczkowy teatr jest nabity. Kończy się właśnie farsa pt. "Zjazd rodzinny" autorstwa i w wykonaniu lokalnej gwiazdy.
-Teraz ogłaszam konkurs - woła aktor.
- Która z obecnych tu pań ma najwięcej dzieci?.
Zaczyna się licytacja. Wygrywa drobna, na oko czterdziestoletnia szatynka, matka dziesiątki.
-Gdzie pracuje twój mąż? - pyta prowadzący. Okazuje się, że na BYU, wyznaniowym uniwersytecie mormońskim.
- No tak - kwituje prowadzący. - Oni tam bez przerwy nauczają o dużych rodzinach. Szkoda, że za to nie płacą.
Wychodząca od 2001 roku |