Czytam właśnie książkę zatytułowaną Chrześcijaństwo przyszłości, autorem jest Philip Jenkins, a została wydana przez wydawnictwo Verbinum. Po takim tytule spodziewałem się klasycznego, eurocentrycznego podejścia do historii i przyszłości Kościoła: było miło, ale się osłabiło. Na happy koniec coś w stylu: ale rodzą się tak wyjątkowo piękne ruchy w Kościele (co prawda obejmują tylko 0,002% ogółu wiernych), więc jest nadzieja że po jakimś kolejnym kataklizmie ludzie wrócą na dłużej do Żyjącego Boga.
A tymczasem na przykład fragment taki: Możemy sobie wyobrazić sytuację z VII lub VIII wieku, w miejscu, które ciągle jeszcze było ? liczebnie i kulturowo ? bliskowschodnim sercem chrześcijaństwa, w Syrii lub w Mezopotamii. Widzimy spotkanie zwierzchników kościelnych, którzy zebrali się, by wysłuchać raportu wędrowca z nie tak starożytnego kraju, odległego, barbarzyńskiego świata zachodniej Europy. Wędrowiec raduje słuchaczy, opowiadając im o wielu nowych nawróceniach wśród dziwnych ludów Anglii czy Niemiec, o tworzeniu całych nowych diecezji wśród północnych lasów. Zgromadzeni hierarchowie niecierpliwie naciskają wędrowca, by odpowiedział na podstawowe pytanie: czy to nowo powstające chrześcijaństwo jest chrześcijaństwem Edessy czy Damaszku? Jakie stanowisko zajmują konwertyci w kluczowych problemach współczesności ? w sprawie herezji monoteleckiej, w sprawie obrazoburstwa? Kiedy wędrowiec odpowiada im smutno, że sprawy te w zasadzie nie mają znaczenia w tamtych częściach świata, gdzie życie religijne ma inne problemy i inaczej stawia akcenty, Syryjczycy są zaniepokojeni. Czy to jest rzeczywiście nowe chrześcijaństwo ? pytają ? czy może to jakieś nowe synkretyczne monstrum? Jak jakikolwiek chrześcijanin może nie interesować się przede wszystkim tymi sprawami? I podczas gdy syryjskie chrześcijaństwo debatowało nad tymi pytaniami do upadłego, nowe Kościoły Europy weszły w wielki wiek duchowego wzrostu i intelektualnych przedsięwzięć.
Na to przedziwne zjawisko można popatrzeć też z zupełnie przeciwnej strony. Otóż jako człowiek już niemłody, a jednocześnie niepamiętający czasów przed Soborem Watykańskim II, dostaję jakiejś dziwnej drgawki, kiedy śmigając (zwracam uwagę na dowcip: ?śmigając? z prędkością 453 b/sec, nie Kb/sec ? śmieszne, prawda?) po necie, przeglądam strony ideologicznie powiązane z pewnym bractwem w Kościele katolickim, które, między innymi, nawołuje, żeby zapomnieć Sobór Watykański II, wprowadzić łacinę jako jedyny znany język i ekskomunikować pielgrzymkowiczów na Jasną Górę. Przepraszam zwolenników powyższych rezolucji i całego Bractwa, ale tyle nienawiści, samouwielbienia i potępienia, co na tych stronach, to u najgorszych sekciarzy nie wyczytałem.
(...)