Niestety, ten sam problem pojawiłby się, gdybyśmy katolików zapytali o jakieś miejscowe kościoły, kościółki albo sekty ? obawiam się, że pojawiałoby się także wtedy wiele podobnych odpowiedzi. Nie znamy się nawzajem. Z jednej strony mamy sekciarską, antykatolicką propagandę i katolicką wiarę we własną doskonałość, jeżeli chodzi o zwykłe życie. Z drugiej strony mamy nabijanie się z sakramentów (bo oni nie mają), my zaś we wspólnych spotkaniach udajemy, że czytamy Biblię codziennie). I powstaje problem: zaczynamy się po prostu nie lubić. Można by się na dobrą sprawę tym nie przejmować, dumnie i zamaszyście krocząc do nieba, ale tu praktycznie w każdej rodzinie mamy przedstawicieli kilku wyznań. I religia jest tu czymś rzeczywistym i czynnym, a nie tylko nic nieznaczącym stanem umysłu lub serca albo czegoś bardzo prywatnego i nieokreślonego. A w rodzinie ludzie powinni się lubić. Ekumenizmu trzeba. I dobrze się składa, że nikt tu nie zna tego słowa. Pozostawiwszy to Wielkim Komisjom, możemy spróbować zrozumieć zagadnienie w warunkach zastanych tu i teraz. Gdzie się zaczyna ekumenizm? Słyszałem o pewnym pastorze metodystów, który został katolikiem w wyniku studiów. Kiedy studiował historię Kościoła, zadał sobie bardzo proste pytanie: gdzie był jego Kościół od wniebowstąpienia Jezusa do założenia kościoła metodystów (od urodzenia słyszał, że metodyści to jedyny prawdziwy kościół)? Ale ilu takich pastorów otwartogłowych jest na świecie? Na samym początku należy rozważyć taką kwestię: gdyby katolicy byli fantastyczni i mili, to wszyscy by chcieli nimi być ? prawda? Świat marzy o spowiedzi (o rzeczywistości przebaczenia), o stałej obecności Boga (w Eucharystii), o pewności, którą mogą sprawić tylko sakramenty (pewnie świat to inaczej nazywa) ? i my mamy te wszystkie skarby. Gdybyśmy tylko sami potrafili ich właściwie używać, tak żeby nam się oczy od tego świeciły i w duszy śpiewało ? żadne ekumeniczne pogadanki nie byłyby wtedy potrzebne. Jak pierwsi wyznawcy Chrystusa ? dla nich nie było rzeczy niemożliwych. I świat zmienili. Co nas czyni niefantastycznymi i niepociągającymi? Czego nam dziś brakuje? Trochę luzu? Współczesnego podejścia do tematu? Nie wiem, ale tak można by sądzić, patrząc (rzeczywistość zimbabwiańska) na pełne ludzi kina i sale wykładowe wynajmowane przez różne zbory i kościoły w niedziele. Tłumy uśmiechniętych, ubranych w najlepsze ciuchy, z Bibliami pod pachą słuchają dobrej muzyki i słowa Bożego. Jezus nie schodzi tu nikomu z ust. Są szczęśliwi. Po katolicku myśląc ? ot, kolejna sekta, jakich wiele. Ale jednak ludzie do nich idą ? dlaczego?
(...)