Przypadek tej książki jest zupełnie niezwykły. Zacznę od osobistego wyznania: poznałem autora tej książki przypadkowo, podczas jednego ze spotkań dialogu polsko-żydowskiego w Chicago. Ktoś wskazał mi go jako z lekka szalonego polonofila, który postanowił wyłożyć z własnej kieszeni pieniądze na sprowadzenie setki polskich Sprawiedliwych, którzy nie doczekali sie wcześniej szansy zasadzenia swego drzewka w Jerozolimie.
Pierwsze wyjaśnienie brzmiało zbyt szlachetnie, aby na nim poprzestać. Sarner odpowiedział mi, że kiedy dowiedział się, iż w czasach rzadów komunistycznych, kiedy zerwane były stosunki dyplomatyczne Polski z Izraelem, wielu szlachetnych Polaków, którzy w czasie wojny kryli Żydów i pomagali im, nie miało szansy pojechać do Jerozolimy, by odebrać przyznany im medal Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata i zasadzić w Yad Vashem swoje drzewko, uważał to niesprawiedliwość wołającą o zadośćuczynienie ? i dlatego, w jakiejś symbolicznej skali, postanowił wziąć inicjatywę w swoje ręce. Skontaktował się z warszawską organizacją skupiającą Sprawiedliwych i zaproponował, aby dali mu listę pokrzywdzonych, zamierza bowiem zaprosić te osoby na własny koszt do Izraela. Nie krył, że rozmówcy długo nie traktowali tej oferty serio, nie chcieli w nią, zwyczajnie, uwierzyć. Ale przekonali się ostatecznie, gdy w 1990 roku pierwsza kilkunastoosobowa grupa Polaków wyleciała z Warszawy do Izraela. A za nią poszły dalsze...
W kilka miesięcy później sam leciałem do Jerozolimy, by przekonać się na własne oczy, że coś takiego w naszych czasach jest możliwe. Sarner wyczuł, że i ja w całą tę historię nie wierzę, a ponieważ wiedział, że publikuję w polskiej prasie, miał w tym swoje oczywiste nadzieje. Oficjalnie pojechałem zaproszony przez niego jako tłumacz i opiekun polskiej grupy, której nawet wcześniej nie znałem, to zaś, co rychło nastapiło, przeszło wszelkie oczekiwania. To jednak temat na całe opowiadanie, które przybrało postać mojego filmu na wideo: "Sprawiedliwi w Jerozolimie" i trafiło w formie reportażu na łamy "Przekroju" i "Nowego Dziennika", jak i "Tygodnika Solidarność" na początku roku 1991, gdzie ciekawych owych szczegółów, odsyłam. Teraz pora, by wrócić do Andersa i ksiazki Harvey'a Sarnera. Nagłe symptomy choroby Parkinsona przerwały jego prawniczą karierę. Broniąc się przed utratą sprawności umysłowej, Sarner rzucił się intensywnie w stronę badań i pisania o historii, czym prywatnie zajmował się już wcześniej.
Po jakimś czasie naszej znajomości Harvey opowiedział mi o swoim projekcie i poprosił o pomoc oraz współpracę. Zabrał się za książkę o Andersie i jego armii, po odkryciu, co stało się z tysiącami Żydów po przybyciu z Rosji do Palestyny. Uderzyła go niezwykła tolerancyjność polskiego dowódcy, podlegającego w końcu Brytyjczykom, który ewidentnie przymknął oko na masową dezercję części swoich żołnierzy, którzy postanowili na miejscu dołączyć do swoich współbraci. Dostrzegł cały paradoks podobieństwa biblijnej misji Mojżesza, wyciągającego "swój naród z domu niewoli" do historycznej roli, jaką odegrał Anders, wydobywający podczas II wojny światowej masy Polaków z sowieckiej Rosji, wywiezionych do syberyjskich łagrów. Jednocześnie nie umknął uwagi Sarnera splot uprzedzeń, negatywnych ocen i coraz to bardziej sprzecznych opinii urabianych wobec Polaków i Andersa w anglojęzycznej literaturze. To zaczęło mu się coraz bardziej nie podobać, aż dostrzegł konstruktywną szansę dla siebie, jako głosu "prostującego ścieżki prawdzie". Szansy, aby samemu ? dla Żydów i Polaków, i to dość oryginalnie ? zaistnieć.
Droga do nowej monografii Andersa i jego armii okazała się długa i zawiła, ale obfitowała w fascynujące ludzkie doświadczenia. Poprzez byłego adiutanta Jana Romanowskiego, inżyniera żyjącego w Kanadzie, trafił do środowiska kombatantów II Korpusu i żołnierskich kół w Londynie. Wersje zdarzeń związanych z postacią gen. Andersa, jakie zasłyszał od poznanej osobiście małżonki generała, Renaty Bogdańskiej, a także zarekomendowanych przez nią osób i konsekwentnie, tuzinów dalszych Polaków, związanych wspólnym losem, dały mu silną motywację, by doprowadzić swój zamiar do końca.
Sarner wyjaśnił mi kiedyś, że jego rodzina z Sarn na naszych kresach wyemigrowała do Ameryki pokolenia temu i nie doznała od Polaków żadnych krzywd. Nie miał więc powodów do jakichkolwiek uprzedzeń, natomiast co uderzyło go w tym kraju, to zastanawiająca fobia antypolska jego współbraci, nosząca nieomal obsesyjne piętno. Jako pilny badacz dokumentów w Instytucie Hoovera w Kalifornii i świadków wojennej sagi Generała Andersa, szybko doszedł do serii ogromnie ciekawych dla nas, własnych konkluzji polemicznych z tym, co w wielu wypadkach pisała zachodnia "literatura przedmiotu". Wykładnię własnego stosunku Sarnera do Andersa i więcej ? Polaków, znajdą Państwo w autorskim wstępie do książki, wyeksponowanym niczym wyznanie wiary: "Polacy i Żydzi, którzy żyli razem w Polsce przez dziewięćset lat, traktują się nawzajem z delikatnością słonia w składzie porcelany. Polacy nie biorą pod uwagę emocjonalnych skutków tego, co mówili pod adresem Żydów". I zaraz potem cytuje historyka, Rafaela Scharfa: "W zrozumiałych urazach, będących wynikiem nieszczęść, które rzuciły ich w przepaść, Żydzi zbyt często nie potrafili zrozumieć złożoności sytuacji Polaków i rozdzierających wyborów, przed którymi stawali ich sąsiedzi. W porównaniu z tragedią Żydów los narodu polskiego może wydawać się znośny. Według wszystkich innych kryteriów ofiary, straty i cierpienia doznane podczas wojny wyróżniają go jako wielką ofiarę własnej historii i geografii".
Ale jakie myślenie dominuje w otaczającym Sarnera świecie? "Pewien rabin ? komentuje Sarner ? ku memu zaskoczeniu powiedział: 'Żydów zginęło 90%, podczas gdy Polaków zaledwie 10%; straty są nieporównywalne i ja nie mam serca dla ich strat'". A przecież żydowski filozof ? przypomina zaraz Sarner ? powiada: "Jeśli zatracimy swoje człowieczeństwo, to my, Żydzi zostaniemy dotknięci podwójnym holocaustem: zagładą ciał, już raz nam zadaną, i zagładą dusz, którą możemy zadać sami sobie".
To jakże wyjątkowe, racjonalne stanowisko nie wymaga dalszego komentarza, poza tym tylko, że nie spotkałem w tym kraju, poza Sarnerem, podobnie myślącego partnera dialogu polsko-żydowskiego. Człowieka zdolnego wyjść poza swój własny, i grupowy punkt widzenia. Badacza krytycznego wobec przekazu na temat niedawnych dziejów, które są w efekcie dla wielu niekończącym się labiryntem, a dla Sarnera ? groźnie nieprzewidywalnym w skutkach manipulowaniem historią, która może się obrócić w końcu przeciwko tym, którzy to tak zapalczywie robią. Mówiąc o stronniczych i zapiekłych w swoich emocjach świadkach, którzy nie przybliżają nas wcale do prawdy, ale odwrotnie, skutecznie od niej odwracają, Sarner przytacza tu jakże pouczające doświadczenie z pewną Żydówką, nie kryjącą wcale, że programowo "nienawidzi Polaków".
"Zapytana, co uzasadnia jej nienawiść, opowiedziała o tym, jak pracowała w niemieckiej fabryce reperującej mundury, gdzie wydawano głodowe racje żywnościowe. Przeżyła (nie tylko ona) dzięki majstrowi, Polakowi, który ukradkiem dostarczał im żywność. Niemcy schwytali Polaka, a Żydówki zmusili do przyglądania się jego egzekucji. Kiedy zwróciłem uwagę na bezsens jej wypowiedzi ? konkluduje Sarner ? zaczęła płakać: Ja wiem, wiem, ale to takie trudne...". Oto dla mnie najlepiej, jak dotąd, publicznie wydobyta i zademonstrowana logika, kryjąca się za dziesiątkami filmów i setkami książek o Zagładzie i Holocauście, które oddają Polakom niedźwiedzią przysługę i tworzą z uporem wręcz nienawistny wizerunek społeczeństwa, które poza sześcioma milionami ofiar w czasie tamtej wojny ? ma również największą liczbę uznanych przez żydowski instytut Yad Vashem, Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, sięgającą pięć i pół tysiąca nazwisk bohaterów, którzy zapłacili własnym życiem za wolę ratunku i pomocy "wyklętym i na zagładę skazanym", by doczekać się w nagrodę utrwalanego teraz od dekad stereotypu "nieżydowskich łotrów". Aby zrozumieć teraz książkę Sarnera "Generał Anders i żołnierze II korpusu polskiego" trzeba powołać się jeszcze na przypadek jej "produktu ubocznego", jakim stała się sztuka sceniczna tegoż autora, "A & B", czyli "Anders i Begin", konfrontująca dowódcę i jego żołnierza po skończonej wojnie, której premiera w polskiej TV miała miejsce na wiele lat przed wydaniem wersji angielskiej książki i obecnej, polskiej. Bagatela, wystawiono ją w trakcie obchodów 50 rocznicy Powstania w warszawskim gettcie, zaraz po sprawozdaniu z tych uroczystości!
Sarner ma całkowitą, nowoczesną świadomość, czym jest dziś historia i jej pisanie, przeformowywanie jej tworzywa i elementów (faktów), wciąż i wciąż na nowo. W tej jakże inteligentnej i sarkastycznej sztuce Sarner nie tylko każe Polakowi i Żydowi wykładać swoje oficjalne oraz prywatne racje, eskaluje nagromadzone przez nich żale i pretensje Polaków do Żydów i vice versa, zderza je w tej sztuce polemik ze sobą, aby zademonstrować owe "ruchy słoni w składzie porcelany", prowadząc swoich bohaterów ku katarktycznemu zejściu z piedestałów, stopniowemu nabywaniu wzajemnego szacunku i zwyczajnie większej, ludzkiej tolerancji.