Według przewidywań, w Polsce do końca 2011 roku będzie pół miliona urzędników państwowych i samorządowych. Jedynie od czerwca 2010 roku zatrudnienie w urzędach centralnych wzrosło o ponad 32 procent, a w samorządach o prawie 40 procent. W 1990 roku było w Polsce 159 tysięcy urzędników, a czasach PRL liczba osób pracujących w administracji nie przekraczała zwykle 100 tysięcy. Przy tym w ciągu ostatnich 20 lat liczba mieszkańców Polski w zasadzie nie zmieniła się. Można więc zadać proste pytanie: co takiego się stało w ciągu ostatnich dwóch dekad, że do obsługi i nadzoru obywateli naszego kraju potrzeba o trzysta pięćdziesiąt tysięcy ludzi więcej niż w chwili, kiedy wychodziliśmy ze zbiurokratyzowanego, jak się wydawało, socjalizmu? Co sprawiło, że do zadań, które bez użycia komputerów mogło wykonać sto tysięcy osób, dziś potrzeba już pół miliona? Odpowiedź może być niewesoła: najprawdopodobniej w Polsce w 1989 roku socjalizm nie skończył się, jak to nam radośnie obwieszczono, lecz raczej przeszedł w nowe stadium. Skoro gospodarce centralnie planowanej i państwu totalitarnemu wystarczała armia 100 tysięcy funkcjonariuszy, to jak określić państwo, które potrzebuje ich pięć razy więcej? Nic dziwnego, że wedle wskaźników wolności gospodarczej (IEF) Polska znajduje się na 71. miejscu (dla porównania ? w pierwszej trzydziestce znajdują się takie kraje Trzeciego Świata, jak Botswana, Bahrajn czy Mauritius), jeśli zaś chodzi o korupcję, zgodnie z raportem Transparency International znajdujemy się na przedostatnim miejscu w UE i na 61 miejscu listy ogólnej (razem z Jamajką). Nietrudno dostrzec zależność między miejscem w tych rankingach a liczbą urzędników w danym kraju przypadających na ogół mieszkańców. Tak jak podniesienie podatków powyżej pewnego progu zamiast przynosić państwu korzyść, faktycznie je osłabia, tak też administracja, centralna czy lokalna, powyżej pewnej niezbędnej liczby staje się źródłem patologii. Utrzymanie urzędników kosztuje. Jeśli socjalizm opiszemy jako ustrój, który dzielnie walczy z problemami nieznanymi w żadnym innym ustroju, gdyż sam je tworzy, to urzędnik jest ikoną socjalizmu. Zakres kompetencji urzędników w danym kraju jest odwrotnie proporcjonalny do stopnia wolności obywateli, przy czym ci ostatni utrzymują własnych nadzorców. Poza kosztami, rozrośnięta administracja jest podstawowym źródłem korupcji. W sektorze prywatnym nie ma korupcji. Rodzi się ona na styku interesów prywatnych i państwowych, tam gdzie urzędnik podejmuje decyzje dotyczące pieniędzy, których sam nie zarobił. Ucieczka obywateli w tzw. szarą strefę jest nieuchronna. Ponieważ ochrona własnego mienia przed rabunkiem jest moralnie uzasadniona, owa ?szara? strefa staje się w istocie ?strefą wolności?. W sytuacji, kiedy walka z istniejącym systemem jest niemożliwa, pozostaje tylko to ? a więc budowa systemu alternatywnego. Underground ? to jedyne wyjście.