Kilka dni przez dżunglę. Mroczno. Duszno. Gorąco. To było prawdziwe indiańskie polowanie. Z dmuchawkami. A także z codziennym rytuałem smarowania ciała zwierzęcym łajnem (dla zabicia ludzkiego zapachu).
Było to w jednym z krajów, które nazywa się republikami bananowymi. Trudno powiedzieć dlaczego, skoro ich ustrój polityczny bardziej niż republikę przypomina krwisty befsztyk, natomiast ekonomia opiera się nie o uprawę bananów, lecz o pożyczki z zagranicznych banków. W dużej mierze także o pomoc humanitarną - dary rzeczowe przysyłane są dość regularnie, bo z okazji przejścia każdego kolejnego huraganu. A huragany są raz w roku, zawsze jakoś tak przed świętami.
W tropiki jeżdżę od 18 lat, zwiedziłem 50 krajów świata, a wciąż zapytany o najpiękniejsze miejsce na ziemi, odpowiadam - półwysep Jukatan w Meksyku.
Pewnego razu nad ciepłymi falami Morza Karaibskiego zepsuł się samolot. Nieświadomy niczego siedziałem w środku i podziwiałem pejzaż za owalnym okienkiem. Jak okiem sięgnąć, woda, zachodzące słońce oraz kilka maleńkich wysepek porośniętych palmami kokosowymi. A dookoła mnie wyje przeraźliwie i stęka rozklekotany Ił. Skonstruowano go na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Dwadzieścia lat później Rosjanie uznali, że jest już kompletnie wyeksploatowany i musi iść na złom. Co się stało dalej? Nic nadzwyczajnego- przekazali go w darze Ukraińcom.
Było to w Acapulco. W Wigilię Bożego Narodzenia.
Pogranicze Gujany i Brazylii. Pięćdziesiąt lat temu okolica ta roiła się od tubylców z plemienia Wai Wai. Do naszych czasów Indianie ci w większości wymarli albo zostali wybici przez garimpeiros. Pozostała reszta stopniowo porzuca dzikie życie w dżungli. Młodzi przenoszą się na łono cywilizacji, a tam prawie natychmiast tracą plemienną tożsamość i toną w morzu bezimiennej biedoty. Dzikich Wai Wai przetrwało niewiele ponad dwustu. Dzikich, czyli takich, którzy wciąż jeszcze żyją w kulturze pierwotnej: groty do swoich strzał wyrabiają z połupanych kamieni; cięciwy łuków z trzewi i ścięgien tapira; drewniane ostrza dzid utwardzają w ognisku; jadają wyłącznie to, co da im tropikalny las, i unikają kontaktu ze światem zewnętrznym. Tylko ich stroje coraz częściej pochodzą z importu.
Niedawno dowiedziałem się, że księża Marianie szykują pielgrzymkę do Meksyku. To mój ukochany kraj, wracam tam przy każdej okazji, więc zgłosiłem się na przewodnika, a Marianie mnie przyjęli. Dlatego dzisiaj będę Państwa zapraszał na wspólną pielgrzymkę. Jak to zrobię? Po prostu opowiem, jak tam jest. Posłuchajcie.
Siedliśmy przy ognisku w maloce, czyli chacie zgromadzeń. Powoli zeszli się wszyscy mieszkańcy wioski. Biały człowiek, był dla nich taką samą atrakcją, jak oni dla mnie. Przyglądali mi się badawczo, czasem któraś ze star-szych kobiet nie wytrzymywała i skubała mnie za włoski na nogach, dziwując się, że mi tam wyrosły.
Moje pierwsze dni pośród Arabów były bardzo trudne. Przy każdej okazji byłem oszukiwany. Nie miało znaczenia czy to elegancki hotel, bank, taksówka. Na każdym kroku ktoś mnie próbował oszwabić. Bezczelnie, bezwstydnie, bez krępacji. I to najczęściej na bardzo drobne sumy. Trochę jakby dla sportu.
W Polsce kawy nie pijam. Z mego życia wyparła ją całkowicie yerba mate. Ale nie ta zaparzana w torebkach jak pospolite ziółka - o nie! - ja piję mate tak, jak się to robi w jej stronach rodzinnych, czyli w Paragwaju. Specjalne "obrzędowe" utensylia, skomplikowane procedury...
Ale ja Państwu miałem, zdaje się, opowiedzieć o kawie, prawda?...
Wychodząca od 2001 roku |