Systematyczny proces niszczenia edukacji w Polsce, nazywany eufemistycznie reformą, rozpoczął się pod koniec lat 90. ubiegłego wieku wraz z programem tzw. czterech reform realizowanym przez rząd Jerzego Buzka. Program ów okazał się nadzwyczaj skuteczny w każdej dziedzinie, której dotyczył, doprowadzając do rozkładu systemu emerytalnego, systemu ochrony zdrowia oraz administracji regionalnej. Jeśli chodzi o reformę oświaty, na pierwszy ogień poszła edukacja podstawowa i średnia, której zapaść udało się uzyskać w czasie niespełna 10 lat, czyli nadzwyczaj szybko, biorąc pod uwagę fakt, że przetrwała ona niemal pół wieku PRL w stosunkowo niezłej, jak na tamte warunki, formie. Na fali tego niewątpliwego sukcesu rządzący rozpoczęli kilka lat temu wzmożone i systematyczne prace nad rozmontowaniem systemu szkolnictwa wyższego, który, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, zostanie doprowadzony do kompletnej zapaści za jakieś pięć-sześć lat.
Oczywiście, można utyskiwać na tempo, w jakim przeprowadzana jest ta reformatorska destrukcja, powołując się choćby na przykład Chin, w których dzięki rewolucji kulturalnej przewodniczący Mao w ciągu zaledwie kilku lat zasadzie całkowicie zlikwidował szkolnictwo wyższe, cofając edukację w całym kraju do poziomu, przy którym tradycyjne szkółki jezuickie mogłyby uchodzić za uniwersytety Ligi Bluszczowej. Jak na reformę jednak, a więc działanie polegające na rozłożonym w czasie, planowym i kontrolowanym procesie rozpadu, polskie władze działały i nadal działają wyjątkowo skutecznie, trzeba bowiem zważyć na to, że funkcjonują w trudnej sytuacji, pozbawionej czynników naturalnie sprzyjających takim zabiegom, a więc wojen, niepokojów społecznych czy katastrof naturalnych. Jeśli więc inwencja i determinacja reformatorów, a także wsparcie z zagranicy nie zawiodą, polski system oświaty wszystkich szczebli powinien zostać około roku 2020 doprowadzony do kompletnej ruiny.
W całą tę reformę edukacji, którą maltretuje się nas od ponad dekady, wpompowano już masę pieniędzy, pokrywających m.in. koszty wdrażania setek albo i tysięcy szczegółowych programów i zmian, do których przygotowania najęto setki albo i tysiące specjalistów i ekspertów, drugie tyle zatrudniając do nadzoru tego wdrażania i innych akrobacji towarzyszących tej zabawie. Wgłębianie się w treść tych programów jest oczywiście całkowicie zbędne, albowiem pomimo rozmaitych werbalnych różnic wszystkie one służą w zasadzie dwóm nadzwyczaj prostym celom: stopniowej demoralizacji edukowanych oraz demoralizacji edukujących. Pierwszy cel osiąga się najkrótszą drogą poprzez obniżanie poziomu przekazywanej wiedzy aż do momentu, w którym nobilitujące niegdyś i pozwalające tworzyć społeczną hierarchię dyplomy dostępne staną się dla ludzi, których nazwanie nierozgarniętymi byłoby przesadną uprzejmością. Argumentuje się zazwyczaj za tym, odwołując się do zużytej, ale wciąż chwytliwej retoryki egalitarystycznej i demokratycznej ? i odwołanie to w sumie jest w pełni zasadne, gdyż jeśli komunizm za Célinem można określić jako ustrój chamów na użytek chamów, to do demokracji jak ulał pasuje parafraza tej lakonicznej definicji: ustrój wymyślony przez idiotów na użytek idiotów (przy czym należałoby dodać, że wśród tych, którzy go idiotom wciskają, przeważają zazwyczaj cwaniacy).
To demokratyczne zidiocenie ma wszakże całkiem racjonalne uzasadnienie: baranami łatwiej rządzić, a przede wszystkim można je ? niczego nie podejrzewające ? systematycznie strzyc. Kiedy władze Generalnej Guberni decydowały o tym, jaki system edukacji byłby najlepszy dla Polaków jako podludzi, mających dzielnie pracować na rzecz zjednoczonej pod wodzą III Rzeszy Europy, postanowiono ograniczyć edukację do tego, co pozwoli tubylcom radzić sobie w życiu. Polak miał umieć liczyć do 500, podpisać się, ewentualnie czytać w zakresie umożliwiającym zrozumienie rozporządzeń władzy; nauka historii, literatury, filozofii i tym podobnych przedmiotów została zakazana. Zabawne ? a może i smutne ? jest to, że obecnie w modzie są niezwykle podobne, ?pragmatyczne? w duchu rozwiązania (choć jako ich patrona nie podaje się Himmlera, lecz Johna Deweya). Ich najlepszą ilustracją jest opinia jednego z ojców edukacyjnych reform, który stwierdził, że w szkole uczeń powinien przede wszystkim nauczyć się wypełniać formularz PIT. Nic lepiej nie pokazuje prawdziwych celów wszelkich edukacyjnych reform proponowanych przez demokratyczną władzę. Chodzi wyłącznie o hodowlę tłustego płatnika podatków, który pobekując radośnie żywił będzie rozrastającego się lewiatana. Wszystkie szczegółowe zabiegi, wszystkie te programy i systemy, opasłe komentarze i akty prawne są jedynie retoryką opakowującą ten prosty pomysł, w którego realizacji dzisiejsze władze są w stanie prześcignąć Generalne Gubernatorstwo. Temu właśnie służy przekształcenie matury w teleturniej dla szaradzistów, zastąpienie egzaminów na studia rywalizacją na punkty niczym w grze w kulki oraz uniformizacja programów nauczania wszystkich szczebli wedle jakichś pokrętnych kryteriów wyglądających, jakby przygotowywał je zespół pracoholików na przymusowym odwyku.
(?)