Kim byli Pielgrzymi?
Cofnijmy się do roku 1620, kiedy to w grudniu przybywa do Plymouth (obecnie Massachussets) statek Pielgrzymów: Mayflower. Mimo że wcześniej zatrzymywał się kilkakrotnie, z jakichś powodów nie zdecydowali się oni nigdzie wcześniej pozostać. Płynęli dziewięć i pół tygodnia, a w trakcie tej podróży zmarł tylko jeden z nich, a urodziło się dwóch nowych. Podróżnicy ci nazywali siebie Świętymi (Saints), innych zaś Obcymi (Strangers). Nazwa "Pielgrzymi" (Pilgrims) pojawia się dopiero po dwustu latach od ich przybycia do Plymouth. Błędne jest za to nazywanie ich purytanami (Puritans), gdyż właściwi purytanie zostali w Anglii. Najwłaściwsze wydaje się nazywać przybyszów separatystami, gdyż opuścili oni Kościół anglikański, a potem i kraj z powodu prześladowania religijnego.
Lekkomyślni podróżni
Kolejną rzeczą, którą się dość często zataja, jest fakt kompletnego braku przygotowania Pielgrzymów do podróży i przetrwania. Niektórzy z nich zabrali w tę niebezpieczną podróż: trąbkę, bęben, instrument do gaszenia świec czy całą historię Turcji. Jeden z podróżnych, William Mullins spakował sobie 126 par butów, do tego 13 par kozaków. Wśród Pielgrzymów byli malarze, kupcy, sprzedawcy, kapelusznicy. Trzeba więc przyznać, że ich profesje, jak i zabrany ekwipunek, nie pomagały zbytnio w przyszłym zmaganiu się z dzikim lądem. Do tego nie potrafili uprawiać ziemi (ci, co nazywali się farmerami, byli właściwie właścicielami ziemi) ani również polować. Mówienie, że Pielgrzymi nie zdążyli zająć się uprawą z powodu pory roku, w której przybyli, mija się "nieco" z prawdą.
Trudny los
Trzeba przyznać jednak, że ich sytuacja była naprawdę trudna. Po wylądowaniu znaleźli się w zupełnym osamotnieniu. Najbliżsi sąsiedzi byli w Jamestown (Virginia) i Cupers (obecnie Cupids) Cove w Nowej Funlandii (Kanada), oddaleni o 500 mil w przeciwnych kierunkach. Za sobą mieli ocean, do którego nie tęskno im było wracać. Przez dwa miesiące próbowali nawiązać kontakt z Indianami, którzy jednak od nich uciekali. Do tego wymierali masowo, nie radząc sobie w panujących tam warunkach. Pewnego dnia, na szczęście dla Pielgrzymów, zbliżył się do nich pewien odważny człowiek. Być może dlatego, że sam był obcy w okolicy.
Spotkanie z Indianami
Odważnym okazał się Samoset, który miał przyjaciela wśród indiańskiego plemienia Wampanoag: Tisquantuma. W ten sposób za pomocą Tisquantuma, Samoset przedstawił Pielgrzymów Indianom. Wkrótce po tym Indianie pokazali Pielgrzymom, jak należy uprawiać kukurydzę, polować na dzikie ptaki, a także pomogli nawiązać kontakt z lokalnym szefem Indian. Zapoznali ich z nowymi rodzajami jedzenia (pomidory, ziemniaki itd.), a także sposobami ich przyrządzania. W dotychczasowym menu Pielgrzymów były przeważnie: słona ryba, słona wieprzowina czy... słona wołowina. Zabrało im trochę czasu, żeby posmakować dziką kaczkę, indyka, grzyby, orzechy, owoce... i zrozumieć, dlaczego notorycznie wypadają im zęby (z powodu złej diety). Dzięki wskazówkom Indian Pielgrzymi zaczęli sobie radzić i wkrótce zaprosili wybawców na Thanksgiving.
Cofnijmy się do roku 1620, kiedy to w grudniu przybywa do Plymouth (obecnie Massachussets) statek Pielgrzymów: Mayflower. Mimo że wcześniej zatrzymywał się kilkakrotnie, z jakichś powodów nie zdecydowali się oni nigdzie wcześniej pozostać. Płynęli dziewięć i pół tygodnia, a w trakcie tej podróży zmarł tylko jeden z nich, a urodziło się dwóch nowych. Podróżnicy ci nazywali siebie Świętymi (Saints), innych zaś Obcymi (Strangers). Nazwa "Pielgrzymi" (Pilgrims) pojawia się dopiero po dwustu latach od ich przybycia do Plymouth. Błędne jest za to nazywanie ich purytanami (Puritans), gdyż właściwi purytanie zostali w Anglii. Najwłaściwsze wydaje się nazywać przybyszów separatystami, gdyż opuścili oni Kościół anglikański, a potem i kraj z powodu prześladowania religijnego.
Lekkomyślni podróżni
Kolejną rzeczą, którą się dość często zataja, jest fakt kompletnego braku przygotowania Pielgrzymów do podróży i przetrwania. Niektórzy z nich zabrali w tę niebezpieczną podróż: trąbkę, bęben, instrument do gaszenia świec czy całą historię Turcji. Jeden z podróżnych, William Mullins spakował sobie 126 par butów, do tego 13 par kozaków. Wśród Pielgrzymów byli malarze, kupcy, sprzedawcy, kapelusznicy. Trzeba więc przyznać, że ich profesje, jak i zabrany ekwipunek, nie pomagały zbytnio w przyszłym zmaganiu się z dzikim lądem. Do tego nie potrafili uprawiać ziemi (ci, co nazywali się farmerami, byli właściwie właścicielami ziemi) ani również polować. Mówienie, że Pielgrzymi nie zdążyli zająć się uprawą z powodu pory roku, w której przybyli, mija się "nieco" z prawdą.
Trudny los
Trzeba przyznać jednak, że ich sytuacja była naprawdę trudna. Po wylądowaniu znaleźli się w zupełnym osamotnieniu. Najbliżsi sąsiedzi byli w Jamestown (Virginia) i Cupers (obecnie Cupids) Cove w Nowej Funlandii (Kanada), oddaleni o 500 mil w przeciwnych kierunkach. Za sobą mieli ocean, do którego nie tęskno im było wracać. Przez dwa miesiące próbowali nawiązać kontakt z Indianami, którzy jednak od nich uciekali. Do tego wymierali masowo, nie radząc sobie w panujących tam warunkach. Pewnego dnia, na szczęście dla Pielgrzymów, zbliżył się do nich pewien odważny człowiek. Być może dlatego, że sam był obcy w okolicy.
Spotkanie z Indianami
Odważnym okazał się Samoset, który miał przyjaciela wśród indiańskiego plemienia Wampanoag: Tisquantuma. W ten sposób za pomocą Tisquantuma, Samoset przedstawił Pielgrzymów Indianom. Wkrótce po tym Indianie pokazali Pielgrzymom, jak należy uprawiać kukurydzę, polować na dzikie ptaki, a także pomogli nawiązać kontakt z lokalnym szefem Indian. Zapoznali ich z nowymi rodzajami jedzenia (pomidory, ziemniaki itd.), a także sposobami ich przyrządzania. W dotychczasowym menu Pielgrzymów były przeważnie: słona ryba, słona wieprzowina czy... słona wołowina. Zabrało im trochę czasu, żeby posmakować dziką kaczkę, indyka, grzyby, orzechy, owoce... i zrozumieć, dlaczego notorycznie wypadają im zęby (z powodu złej diety). Dzięki wskazówkom Indian Pielgrzymi zaczęli sobie radzić i wkrótce zaprosili wybawców na Thanksgiving.
(?)
Natalia Dueholm