Seks-edukatorki w domu prywatnym?
Na początek dyrektor szkoły mógłby sobie zadać pytanie, czy zgodziłby się na lekcję edukacji seksualnej prowadzoną przez seks-edukatorki w swoim własnym domu, aby wyedukować np. własną córkę i jej rówieśników. Czy czułby się bezpiecznie, goszcząc pod swoim dachem młodzież zebraną do tego celu, nawet w przypadku, gdy ich rodzice wcześniej wyrazili na to zgodę? Czy pozwoliłby na zakładanie prezerwatywy na drewnianego penisa, przyglądanie się temu, komentowanie za ścianą we własnym domu, gdzie seks-edukatorki są z młodymi sam na sam? Wydaje się, że niejeden dyrektor mógłby mieć z tym problem. Na pewno trzeba mieć nadzieję, że miałby. Jeśli nie z powodu jakichś słusznych oporów natury moralnej, to choćby z tego powodu, że obawiałby się zainteresowania lokalnego prokuratora i oskarżeń o seksualne molestowanie, które ze względu na to, że nie jest definiowane w polskim prawie, może być dość szeroko interpretowane. Czy jednak decyzji o wizycie takich seks-edukatorek w szkole, którą kieruje, nie podjąłby bez mniejszych oporów?
Wydaje się, że tak. Jest jednak różnica pomiędzy prywatnymi lekcjami w czyimś domu, za które ktoś zapłacił z własnej kieszeni, a lekcjami dla nieletnich w szkole publicznej, finansowanej z kieszeni wszystkich podatników. Podatnik nie powinien być zmuszany do finansowania projektów kontrowersyjnych, podejrzanych pod względem moralnym i prawnym, a do takich te lekcje właśnie należą. Przy okazji warto zaznaczyć, że teoretycznie dobrym testem na sprawdzenie rzeczywistej potrzeby istnienia lekcji edukacji seksualnej byłoby spytanie rodziców, czy byliby gotowi za nie zapłacić z własnej kieszeni i czy sami byliby gotowi udać się z dziećmi do organizacji, która zajmuje się ich przeprowadzaniem lub samodzielnie ją zorganizować.
Aspekt prawny
Dyrektorzy jednak zdają się dość pochopnie podejmować decyzję o wpuszczeniu seks-edukatorek do szkół. Można to zinterpretować w ten sposób, że robią to bez większej refleksji i idą po prostu z pewnym prądem, lansowanym przez tzw. postępowe środowiska. Tym samym ułatwiają im sprawę i współdziałają w seks-eksperymentowaniu na nieletnich. Czyżby mieli pewność, że prokuratorzy nie będą ich niepokoić za ich działania na terenie szkoły?
Lekcja seks-edukacji, podczas której uczy się dzieci nakładania prezerwatywy na drewnianego penisa jest odgrywaniem części aktu seksualnego. Warto zapytać osoby, które pozwoliły na tego typu lekcje w szkołach, czy zdają sobie z tego sprawę.
Poza tym, wpuszczając na teren szkoły prywatne edukatorki organizujące lekcje o seksie, podczas których nieletnich szkoli się w użyciu prezerwatyw, otwierają mury szkoły na całą masę potencjalnych działań o podłożu komercyjnym.
(...)