Bardzo często możemy słyszeć ostre głosy krytyki pod adresem krajowego dziennikarstwa, mediów prywatnych i publicznych. Padają oskarżenia o sprzyjanie władzy, opozycji, Kościołowi, zachodniemu kapitałowi, postkomunie, Berlinowi, Moskwie, Brukseli itd. Inni dokładają jeszcze oskarżenia o coraz niższy poziom, promowanie chamstwa, prostactwa, granie na najniższych instynktach, narzucanie dewiacji. Jeszcze inni mówią, że media służą dziś wyłącznie jako środek do manipulowania różnym ważnym graczom, środowiskom, a prawdy dowiadujemy się jedynie, gdy ci wielcy skoczą sobie do gardeł. Pewnie jeszcze kilka obrazów przeoczyłem – zarzutów jest jednak co nie miara. Na tym tle często mówi się, że wcale tak nie musi być, że na Zachodzie jednak media pełnią w dużym stopniu zbliżoną rolę do tego, o czym pan mówił przed chwilą, inni jednak podają przykłady, że też są one jedynie pacynkami w rękach gospodarczo-finansowo-politycznych demiurgów. A jak jest naprawdę?
To, co zarysowałem na początku naszej rozmowy, jest pewnego rodzaju ideałem, a z ideałów nie powinniśmy się śmiać, ale powinniśmy do nich dążyć. Oczywiście, ze świadomością, że raczej nigdy się ich w pełni nie osiągnie. Jeśli prosi mnie pan, bym porównał sytuację polskich mediów z zachodnimi, to jasne, tam też ten stan nie jest idealny, ale jeżeli byśmy mieli narysować skalę, gdzie my jesteśmy, a gdzie są kraje zachodnie w drodze do tego ideału, to bardzo nas wyprzedzają. I nie mówię jedynie o takich państwach jak Wielka Brytania, Niemcy, Francja czy USA, ale także Hiszpania, Włochy – my jesteśmy za nimi bardzo daleko, jeżeli chodzi o niezależność mediów, ich dociekliwość, możliwości funkcjonowania. Niestety, z polskimi mediami jest krucho, ale nie zgadzam się z osobami, które, jak dziennikarze, którzy przegrają proces, czy jak opozycja zwykli krzyczeć, że u nas jest jak na Białorusi albo w Korei Północnej – jest dużo lepiej, ale jesteśmy gdzieś po środku między Wschodem i Zachodem.
Uważam też bardzo z określeniami dziennikarzy i mediów: „zależny”, „niezależny”, „obiektywny”, i przyznaję, że też, chociaż sam bywam zaliczany do tej grupy – „niepokorny” – szczerze mówiąc, wolę określenia: „rzetelny” i „uczciwy” – gdyż to powinny być podstawowe przymioty dziennikarza. Taki dziennikarz opisuje to, co widzi, i pisze to, co myśli.
To na czym polega dziś ta niezależność – ta uczciwość i rzetelność dziennikarska, skoro gazeta nie utrzyma się z samej sprzedaży? Wtedy zaczyna się czas lawirowania? A jak redaktor naczelny dostanie telefon z kancelarii premiera bądź prezydenta, to nie przejdzie mu przez myśl, że może jednak lepiej jest wygładzić dany artykuł albo zachęcić swoich dziennikarzy śledczych, by pewne tropy sobie odpuścili? Wahania może też przeżywać, gdy reklamodawca staje się bohaterem jakiejś afery – i co wtedy? A pismo, gazeta, radio czy portal muszą na siebie zarabiać...
Oczywiście, w jakiś sposób wszystkie media są zależne. Od właścicieli, od kapitału, który je wydaje, od reklamodawców. Trudno sobie wyobrazić, chociaż zdarzały się takie przypadki, że gazeta, w której znajduje się reklama jakiejś np. pasty do zębów, pisała później, że od niej wypadają zęby – nawet jeżeli dociera do takich faktów. Bywało jednak i tak, że medium rozstawało się w takich sytuacjach z reklamodawcą – ale w większości reklamodawca w jakimś stopniu uzależnia media. Ostatnia sprawa – w przypadku tabloidów jest to najważniejsze i może dobrze, że tak jest – media są uzależnione od swojego czytelnika. One z reguły dostarczają taką zawartość, kontent, jakiego oczekują po nich czytelnicy. Przypomnę, że parę lat temu był w Polsce jeden z autorów tekstów o Watergate, Carl Bernstein – i opisał on to w przypadku mediów amerykańskich – jak następuje mianowicie takie przeprofilowanie mediów, że kiedyś ludzi szukali przede wszystkim nowych informacji, a teraz potwierdzenia swoich opinii. Powiem tak – mnie to nie przeszkadza. Nie przeszkadza mi, że media szukają grup tożsamościowych, przecież to dobrze, że ludzie się organizują wokół wspólnych idei, poglądów. Nie przeszkadza mi, że media dostarczają czytelnikowi tego, czego on po nich oczekuje. Załóżmy, że któremuś z nas by się poszczęściło, został bardzo bogatym biznesmenem i stwierdził, że nagle założy radio albo będzie wydawać gazetę i będzie promował taki, a nie inny światopogląd – to bardzo dobrze, i trudno mieć do niego pretensje, że zatrudnia dziennikarzy, którzy taki mają i próbują go jak najlepiej głosić. To jest rzecz normalna. Natomiast nieszczęściem w Polsce jest słabość rynku, także rynku finansowego. Pieniądze, które są w mediach, to przede wszystkim środki pochodzące ze strefy publicznej i funduszy europejskich, i są parcelowane na niejasnych zasadach przez spółki skarbu państwa – tudzież są to państwowe środki, gdyż część mediów to są spółki skarbu państwa albo współspółki.
/.../ Ciąg dalszy artykułu - w wydaniu papierowym