Rapperswil - ogromnie ważne miejsce dla tożsamości narodowej Polaków. To drugi obok Hotelu Lambert z Wyspy św. Ludwika w Paryżu symbol prze-trwania państwowości i kultury polskiej na obczyźnie. To niemal "kultowe", jak dzisiaj byśmy powiedzieli, miejsce kontaktów pozbawionych ojczyzny Polaków z narodowymi imponderabiliami.
Na telewizji publicznej ciąży misja kulturotwórcza. Ale dziś, jeśli mowa o misji, wyłania się pytanie: za ile? Gdy czynią tak telewizje prywatne - ich sprawa. Gdy państwowa, nie wiedzieć czemu zwana publiczną, to sprawa nas wszystkich. Bo płacimy jej haracz, dla przyzwoitości określany abonamentem. W istocie jest to podatek od posiadania odbiornika. Nie dość, że płacimy za niego w sklepie i za energię elektryczną, którą zużywa, to jeszcze płacimy telewizji za to, że mamy pudło w domu. A co w zamian?
Gdy żar lata zaczyna ustępować, przechodząc w jesienną słotę, duchy zmarłych ponownie wracają do swych ziemskich zagród. Odżywa starodawny czas sakralny, uśpiony pod chrześcijańskim czasem świętym, przykryty politurą świeckiej codzienności.
Zamieszczony w październikowej "Opcji" artykuł Marka Wienera pt. "Mit polski" skłania do rozważań nad postawionym w nim zagadnieniem recepcji naszej narodowej kultury. Nie pierwszy raz spotykamy się ze zdaniem, że polskie malarstwo, literatura, teatr czy film są dla obcokrajowców niezrozumiałe. Ich hermetyczność ma sprawiać, że dzieła naszych twórców rzadko odnoszą światowe sukcesy, nie są powszechnie znane, wzbudzają za-interesowanie jedynie niektórych elit. Za argumenty potwierdzające podobne tezy najczęśÂciej służyć ma wskazanie na obrazy Jana Matejki i powieści Henryka Sienkiewicza.
Podczas narady u El-ronda, po postanowieniu, że należy zniszczyć Pierścień Władzy, nagle zapada cisza. Kto tego ma dokonać? Mężni rycerze, zuchwali wojownicy i mędrcy pogrążają się w milczeniu, spuszczają oczy. Nagle odzywa się Frodo i ze zdumieniem słyszy, że jego usta, jakby poza jego wolą, wypowiadają słowa: "Ja pójdę z Pierścieniem, chociaż nie znam drogi". Jest to jedna z kluczowych scen trylogii, a zarazem jej przesłanie ideowe.
Kto z nas nigdy nie plotkował? Kto nigdy nie był "na językach"? Wszyscy dobrze znamy tę naszą ułomność. Często doświadczamy jej aż nazbyt boleśnie. Plotka pojawia się wszędzie tam, gdzie jest pewna grupa ludzi wzajemnie się rozpoznających.
Od kilku lat trwa lament, że czytelnictwo maleje, że coraz mniej osób się-ga po książkę, a Polacy stają się wtórnymi analfabetami. Wśród rzeszy krewnych i znajomych nie widzę jednak odwrotu od książki. Ale też słyszę i narzekania, że to coraz bardziej dotkliwy wydatek dla domowego budżetu: 30-40 złotych zaczyna być ceną niemal zaporową. Więc jak to jest?
Literatura. Sztuka tworząca słowem naprawdę jest sztuką łączącą wszystkie inne. Malarstwo, muzyka, rzeźba, to wszystko jest w niej. Słowo gra muzyką niepowtarzalną, gra najpiękniej wirtuozerią Literatury Wielkiej, pozostającej na długo albo na zawsze w tonacjach dźwięków wydobytych z instrumentu naszej wyobraźni.
Po co są książki? Oczywiście po to, żeby je czytać! Naturalnie bywają i takie, które powstają jedynie po to, żeby autor mógł chwalić się w gronie rodziny i znajomych że coś napisał, przeto taka książka, jest jedynie czymś w rodzaju szlacheckiego indygenatu. Ale przepraszam, że od samego początku wdaję się w dygresje. Wracam więc do głównego nurtu rozważań – i oto kolejne pytanie: po co czyta się książki?
Jedne pokolenia najwyraźniej rodzą się po to, aby tworzyć, drugie, aby podtrzymywać tradycję, jeszcze inne, aby niszczyć. Żyjemy w beznadziejnych pod względem artystycznym czasach kultury masowej. Łatwość technologiczna, jeśli chodzi o tworzenie dzisiejszej "muzyki", przyczynia się do upadku muzycznej sztuki jako takiej. Wygląda na to, że jest to "koniec" muzyki rozrywkowej, koniec sensownej twórczości.
Wychodząca od 2001 roku |