Obce inwestycje są w Polsce bardzo pożądane. Jednak nie każde i nie za wszelką cenę. Zagraniczny kapitał nie zawsze oznacza korzyści. Nierzadko pojawia się tylko po to, by wyeliminować konkurencję w postaci naszych firm. Jest wtedy wyjątkowo niebezpieczny. W takich wypadkach dąży do unicestwienia tego, co w naszej gospodarce najbardziej wartościowe- zlikwidowania producentów tego, co sprzedaje się najlepiej i w największej ilości. Bywa też, że pojawienie się wielkiego kapitału obcego uniemożliwia rozwinięcie się do większych rozmiarów - firm rodzimych tej samej branży.
Informacje o rzekomym polskim antysemityzmie są towarem cennym i ciągle poszukiwanym. W krajach, które nas zdradziły w czasie II wojny światowej, poprawiają one samopoczucie, niejako pomagając uzasadniać ówczesną haniebną politykę- militarną bezczynność w 1939 roku oraz łajdactwa Jałty i Poczdamu. Przyprawienie Polakom podłej, antysemickiej gęby - skutecznie służy deprecjonowaniu nasze-go wkładu w walkę z Hitlerem, a także budowaniu obrazu Polski, jako kraju o niższej wartości w ogóle. Oddanie w łapy Stalina niesympatycznych ksenofobów jest wszak mniejszym grzechem od skazania na taki los wiernych, wykrwawionych sojuszników. Wizerunek Polaków – antysemitów stanowi wielką atrakcję dla Niemców, gdyż w jego kontekście dokonane przez nich ludobójstwo zatraca swoją wyjątkowość. Brednie o polskim współudziale w holocauście pozwalają nawet "osiągnięciem" tym z Polakami się podzielić. Jest to też temat pożądany przez niektóre środowiska żydowskie.
Pierwsza połowa dekady Gierkowskiej bywa wspominana jako najlepsze lata PRL-u. "Edward Szczodry" uchylił nieco kraty oddzielające kraj od zachodniego świata i za pożyczone pieniądze tworzył iluzje dobrobytu. Po latach, w wywiadach udzielanych Januszowi Rolickiemu zaklinał się też, że jego celem była możliwie największa wolność obywateli, a dla idei praw człowieka czynił wszystko, co było możliwe. W rozmowie z Nixonem w 1972 r. "Wielki Ed" stwierdził też podobno z przekonaniem, że nie jest wasalem Moskwy.
Artykuł Pana Bartosza Rutkowskiego "Obrońcy niesłusznej sprawy" podejmuje tematy istotne, godne poważnych studiów i refleksji. Zawiera też jednak myśli, z którymi zgodzić się nie sposób.
Dziadek opowiadał mi kiedyś lekcję historii, w której uczestniczył jako uczeń szkoły powszechnej. Było to w latach dwudziestych, a nauczyciel mówił o bitwie pod Termopilami. Zaszczepione wtedy przekonanie, że wrogom zagrażającym ojczyźnie stawia się opór, nie oglądając się na stosunek sił - zaowocowało po latach, kiedy jego pokolenie zostało poddane historycznej próbie. I jakże ważny był dla niego ten szkolny przekaz, skoro po ponad półwieczu lekcję o żołnierzach Leonidasa odtwarzał swojemu wnukowi.
Setki klasztorów likwidowanych w ciągu jednej nocy. Zamaskowane transporty uwięzionych duchownych, obozy pracy przymusowej z wyniszczającymi warunkami bytowymi... Nie, to nie Kambodża Pol Pota, nie Związek Sowiecki w latach trzydziestych ani też nie Tybet w okresie rewolucji kulturalnej. To Polska pod rządami PZPR-u.
Fenomenem polskiej publicystyki ostatnich kilkunastu lat są nibyleksykograficzne książki, w których powszechnie znane osoby zawierają skrót swoich poglądów - uporządkowanych "od a do z". Stanowią więc szansę zyskania, wprawdzie dość powierzchownej, ale wieloaspektowej wiedzy o ludziach mających znaczący wpływ na naszą rzeczywistość. Oczywiście – motorem tego gatunku twórczości jest "samokreacja" autorów. Nie jest też zapewne przypadkiem, że np. "Alfabet Rokity" ukazuje się w czasie, gdy zbliżające się wybory mogą lidera "Platformy" wynieść do godności premiera.
Z Bartłomiejem Tomaszem Parolem z Centrum Obrony Interesów Narodu Polskiego im. Ryszarda Kuklińskiego rozmawia Artur Adamski
Feuerbach nie odkrył Ameryki, stwierdzając, że naszemu gatunkowi przypisana jest niezbywalna potrzeba transcendencji. Realizatorzy teorii Marksa i Engelsa, mimo że ogarnięci ambicją przebudowy świata i człowieka, nie byli w stanie zniwelować do końca tej oczywistej sfery ludzkiego istnienia. W sposób świadomy lub nie - uruchomili produkcję własnej odmiany "opium dla ludu".
Widziałem kiedyś w Bułgarii kamień z inskrypcją informującą, że "w tym miejscu partyzanci podpalili stodołę". W Niemczech na każdym kroku trafiamy na pomniki i tablice z listami poległych żołnierzy. Nie upamiętniają one bojowników walczących o wartości wyższe od chęci panowania nad światem. A jednak są wszędzie - spiżowe, ukwiecone, pielęgnowane. Pamięć narodów o ofiarach dawnych pokoleń miewa imponujące rozmiary, bywa zdumiewająco wybiórcza i kreatywna.
Wychodząca od 2001 roku |