Permanentnie podnoszonym hasłem niemieckich "wypędzonych" jest argument rzekomej wyjątkowości zaznanego przez nich cierpienia. Manifesty, oświadczenia, statuty pełne są zdań o zbrodni przeciw ludzkości, bezprzykładnej tragedii milionów, czy największej gehennie w dziejach. Fakty odpowiednio spreparowane i nagłośnione przynoszą oczekiwany skutek, w coraz szerszych kręgach utrwalając zafałszowany obraz wydarzeń sprzed sześćdziesięciu lat.
Wbrew temu, co głosi BdV, ani powojenne przesiedlenia, ani ich skala, nie stanowiły jakichkolwiek faktów bezprecedensowych. Już w VI w. przed Chr. Asyria dokonywała masowych, przymusowych przemieszczeń mieszkańców Palestyny, Syrii, Mitanii, Medii i Urartu. W podobny sposób Rzymianie potraktowali Koryntczyków i Kartagińczyków. W Średniowieczu wielokrotnie wysiedlano Żydów, Karol Wielki zmienił miejsce zamieszkania Sasów i Awarów, wielkich przesiedleń dokonywali władcy Rusi. Nieodwracalne zmiany w etnicznej topografii powodowała działalność Turków i Tatarów. Setki tysięcy musiały opuścić rodzinne strony w wyniku pokoju augsburskiego czy edyktu nantejskiego.
W Polsce pamięć o własnym doświadczeniu wypędzenia długo pozostawała w głębokim cieniu tragedii dużo bardziej bolesnych. Utratę nawet najmocniej ukochanych ziem ojczystych trudno przecież zestawiać z metodyczną i masową eksterminacją. Nawet brutalnych wypędzeń, jeśli nie skończyły się powszechną zagładą, nie sposób porównywać z rzezią Pragi, ludobójstwem na Wołyniu, wymordowaniem mieszkańców Mokotowa i Woli w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego, działalnością stworzonych przez III Rzeszę fabryk śmierci w Auschwitz, Stutthof czy Gross Rosen. Wobec doświadczeń tak straszliwych nawet ciężko skrzywdzonym długo nie przychodziło do głowy domaganie się uznania za ofiary niemieckiego najazdu. Dopiero w latach dziewięćdziesiątych przyznano prawa kombatanckie Polakom, począwszy od 1939 r. wyrzucanym z Pomorza i Wielkopolski.
Znamienne jest to, że pamięć o własnej martyrologii zaczęła się odradzać nad Wisłą dopiero w efekcie, przybierającej formy skrajnie cyniczne i bezczelne, polityki historycznej uprawianej w Niemczech. Jeśli bowiem za Odrą padają kalumnie o ludobójstwie dokonanym przez Polaków, nagłaśnia się wyssane z palca brednie o Dekretach Bieruta, wystawia się rachunki narodowi, który według wcześniejszych planów przeznaczyło się do likwidacji ? trudno nie postawić pytania o własną pamięć i politykę historyczną. Niestety, w kwestii budowania wiedzy o przeszłości rok 1989 nie oznaczał w Polsce pozytywnego przełomu. Wprawdzie rząd Mazowieckiego po jakimś czasie odważył się na krok tak dla reprezentowanych przez siebie standardów nonkonformistyczny, jak uruchomienie procesu likwidacji Urzędu Kontroli Publikacji i Widowisk, ale zaraz potem radykalnie zmniejszono liczbę lekcji historii w szkołach, a temat przeszłości narodowej zaczął zanikać w twórczości filmowej i telewizyjnej. Czołowe media przystąpiły zaś do kreowania obrazu historii wedle szablonu podyktowanego interesem reprezentowanych przez nie środowisk.
(?)
Artur Adamski