Odrywając się od nudnej jak flaki z olejem bieżącej dyskusji na temat integracji z Unią Europejską (obie strony sporu na-pisały wszystko, co było do napisania - reszta to już tylko wiadomy wynik głosowania babć klozetowych oraz ćwierćinteligentów zdążających rano do pracy z organem p. Michnika pod pachą) - proponuję zastanowienie się nad ewentualną alternatywą dla realizowanej przez ekipę sanacyjną polityki zewnętrznej Rzeczypospolitej w latach 1938-1939.
Zamieszkali na Zachodzie żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych, którzy w pierwszych miesiącach 1944 r. nie podporządkowali się Armii Krajowej, od wielu lat zabiegali o uznanie ich organizacji za integralny element Polskich Sił Zbrojnych czasu wojny. Dopiero jednak w latach 80., po niemal trzydziestoletnich wysiłkach różnych NSZ-owskich komisji odwołujących się do serc i rozumów przedstawicieli emigracyjnych czynników decyzyjnych, sprawa legalizacji tej wojskowej formacji wkroczyła w fazę finalną. A czas był najwyższy: emigracyjna II Rzeczypospolita stała u progu samolikwidacji.
Pisząc w poprzednim numerze ?Opcji na Prawo? (lipiec-sierpień 2002) tekst poświęcony legalizacji Narodowych Sił Zbrojnych na emigracji, przy okazji niejako wspomniałem o pojedynczych Żydach, walczących w szeregach tej organizacji. Myślę, że warto by nieco szerzej przedstawić stosunek NSZ do Żydów w latach II wojny światowej. Tym bardziej że materię tę nadal wypełniają mity nie mające wiele wspólnego z historyczną prawdą.
Alkohol towarzyszył Polakom od dawna. Genezy upijania się w ?polskim stylu?, to znaczy na umór, do utraty przytomności, zmysłów tudzież życia, należy szukać w wieku XVIII. I od tego czasu ustala się pewna smutna prawidłowość. Im gorzej w Rzeczypospolitej, tym więcej alkoholu. A że w Polsce od co najmniej 300 lat dzieje się, delikatnie mówiąc, niezbyt dobrze ? ten specyficzny lek na wszelki frasunek zjednuje sobie coraz to nowych admiratorów.
Zawsze uważałem, że człowiek uczciwy powinien pisać o rzeczach ważnych wprost - bez zbędnych ozdobników, inteligenckiego ględzenia, uczonych zapożyczeń, -zdań ukrytych-, literackich metafor. Takoż będzie w tym - nie ukrywam - impulsywnym, syntetycznym i -frontowym-tekście poświęconym polskiemu charakterowi narodowemu. Postaram się w nim odpowiedzieć na jedno zasadnicze pytanie: dlaczego Polacy na przełomie XX/XXI w. dobrowolnie, z idiotycznym uśmiechem na twarzy zmierzają ku zatraceniu? Nie, nie kolejnemu, po którym - jak wańka wstańka - polski orzeł wzbije się w przestworza. Nie ma tak dobrze. Jest suma win - będzie suma kar. Nieodwracalnych, ostatecznych. Historia nie jest Panem Bogiem. Granice jej cierpliwości są ograniczone...
40 lat temu zapytano pewnego sowieckiego polityka, kiedy Ukraina - formalny członek ONZ - uzyska niepodległość. Nie podejrzewany zazwyczaj o poczucie humoru Rosjanin odparł: "dokładnie w tym samym dniu, w którym Teksas powróci do Meksyku". W czasach Chruszczowa i Kennedy'ego takie stwierdzenie uchodziło za dobry żart, lecz dzisiaj...
Cóż, dzisiaj Ukraina jest państwem suwerennym, natomiast Teksas, Nowy Meksyk i Kalifornia – rozległe terytoria wydarte Meksykowi przez północnoamerykańskich gringos w latach trzydziestych i czterdziestych XIX wieku - mentalnie i kulturowo ciążą ku starej, latynoskiej macierzy.
Większość historyków i publicystów zgadza się, że współcześni "Afroamerykanie" nie są "czystymi" negroidami. Nie jest to - szczerze mówiąc - porażające odkrycie. Wystarczy pooglądać dowolny mecz koszykarski, filmy Spikeâa Lee czy przyjrzeć się twarzy piosenkarki Mariah Carey. Problem polega na tym, że wytłumaczenie tego zjawiska również podlega politycznej poprawności. Obraca się bardziej w sferze mitów niż faktów.
Tak się składa, że na kontynencie australijskim mam wielu kolegów i przyjaciół - od dziennikarzy oraz historyków (w tym wypadku nie wymienię żadnych nazwisk) po tzw. szarych ludzi. Jednym z nich jest Zbyszek Koreywo – były żurnalista polonijnego "Tygodnika Polskiego".
Kilka lat temu polską opinię publiczną wzburzyła podana w mediach informacja, że pewien jegomość oferował bezdusznym kolekcjonerom kostki mydła produkowane z ludzkiego tłuszczu. Chodziło, oczywiście, o "Rein Juedisches Fett", czyli "żydowskie mydło", wyrabiane rzekomo przez zimnokrwistych i praktycznych Teutonów podczas II wojny światowej.
Banałem trąci twierdzenie, że "antysemityzm" stał się najważniejszym elementem żydowskiej świadomości narodowej. Nie może być inaczej, skoro Żydzi wierzący i niewierzący, jedzący trefną wieprzowinę lub do bólu koszerni, żyjący w Izraelu lub w diasporze, biali jak 3,5% mleko Aszkenazyjczycy, naturalnie opaleni Sefardyjczycy systemu "cappucino" (coffee and milk) i czarni na podobieństwo smoły przybysze z Abisynii, Żydzi pełnej krwi, pół- Żydzi, ćwierć-Żydzi, Żydzi domniemani, medialni, aferalni, pustynni, zurbanizowani, pod krawatem i w lisim ka-peluszu, Żydzi honorowi, mister Józef Jędruch z firmy "Colosseum" oraz gojskie małżonki i "flamy" Żydów, zjednoczyli się w wierze w "antysemityzm" nieżydowskiego świata.
Wychodząca od 2001 roku |