W drodze od profanum do ponownego sacrum
Zimą, gdy wszystko spowije cienka biała szadź, dolina Pregoły zaczyna przypominać swoją urodą siostrzane nadbałtyckie doliny Wisły, Niemna i Dźwiny.
W roku 1945 wiosna przyszła wyjątkowo gwałtownie i z niespotykaną dotąd mocą uderzyła w jeszcze uśpione zimą wschodniopruskie osady. Była to wiosna niepodobna do innych. Niosła w powietrzu zapach siarki i prochu, a wraz z nimi zapowiedź nieopisanego strachu, łez i krzyku rozpaczy. Była siłą nie pobudzającą do życia, lecz to życie gwałtownie niszczącą. Jej pierwszy impet runął jak grom z jasnego nieba na wieś Nemmersdorf, a zaraz potem utopił we krwi wszystkie wsie i miasteczka Niziny Pruskiej.
Przez lata jeździłem na wakacje do najdalej na wschód położonej wioski na Mierzei Wiślanej. Było to miejsce magiczne, już choćby z racji swojego nietypowego położenia. Od południa granicę jej wyznaczały słodkie wody Zalewu Wiślanego, od północy słone fale Zatoki Puckiej, natomiast od wschodu zasieki granicy sowieckiej. Z „Polską” łączyła ją czarna nitka asfaltowej szosy wijącej się na zachód po wąskiej bałtyckiej grobli. Do intrygującego położenia osady dokładała się również sama nazwa wioski. Na różnych powojennych mapach raz podpisywano ją jako Piaski, innym razem jako Nową Karczmę.
Najstarsze pokolenie mieszkańców obwodu to z reguły ludzie w wieku lat 70. Ich motywacją do zmiany miejsca zamieszkania była w większości przypadków chęć poprawy warunków bytowych. Przybywający na Nizinę Pruską młodzi pozostawiali zazwyczaj biedne rodzinne wioski wraz z rodzicami.
W celu wyjaśnienia mechanizmów, jakie zostały użyte do uruchomienia mitu, należy posłużyć się analizą mitu według Mircea Eliade, zamieszczoną w "Mitach, snach i misteriach".
W toponimiach zawarta jest informacja o rządzących, o dominującym elemencie etnicznym i ideologicznym. A co najważniejsze, dzięki analizie toponimii można odszyfrować, pod dyktando jakiego mitu toczy się życie w państwie. Jest to cecha państwa, w którym rządy sprawowane są w sposób autorytarno-totalitarny.
Ryga, 10 kwietnia 2003 r.
Najpierw słychać przenikliwy gwizd czajnika w kuchni, a chwilę później po pokoju rozchodzi się ożywczy zapach świeżo zaparzonej kawy.
Był rok 1991. Na dywanie leżała przede mną rozpostarta mapa Europy. Od tego rytuału rozpoczynałem mój nowy magiczny obrządek planowania wakacyjnych wędrówek. Jako szczęśliwy posiadacz paszportu, mogłem wreszcie puścić szeroko wodze podróżniczej fantazji. Moi znajomi gremialnie ruszyli na Zachód, chcąc jak najszybciej nadrobić wieloletni stracony czas, zamknięty do niedawna w przestrzeni między Bałtykiem a Tatrami. Przez chwilę również miałem na to ochotę, ale jakaś wrodzona przekora powstrzymała mnie i kazała spojrzeć w innym kierunku.
Wychodząca od 2001 roku |